jak pracować, żeby nie zwariować...
Kasia, 6 kwiecień 2020
Jak pracować, żeby nie
zwariować...
Podsumowanie kilku miesięcy pracy z mężem.
Zacznijmy od początku...
Kiedy
w październiku nadmiar obowiązków przytłoczył mnie tak bardzo,
że nie wiedziałam, czy mam w ogóle kłaść się spać coraz
mocniej zaczęłam rozważać zatrudnienie ceramicznej pomocy.
Bo
w końcu ile można wydajnie pracować samemu.
W sercu
oczywiście rozterka.
Jak oddać swoje dziecko w cudze
ręce.
Przecież to ja je wychowuje od „narodzin” i prowadzę
za rękę każdego dnia.
Rozum głośno krzyczy – już
czas!
Dziewczyno, sama nie dasz rady, a to już październik! Co
będzie
w grudniu!

Pierwszym plasterkiem na ranę była
moja siostra, która w dni wolne od swojej pracy przychodziła z
pomocą.
Wcześniej spotykałyśmy się na kawkę w pracowni, ale
któregoś dnia zapytałam, czy mogłaby spróbować poretuszować
kilka kubków.
Poszło całkiem nieźle jak na pierwszy raz.
Od
razu z westchnieniem wspomniałam moje pierwsze retuszowanie.
Ale
jak wiadomo końcówka roku zawsze jest gorącym okresem w każdej
branży.
Nadszedł listopad, a ja czując zimny dreszcz na karku
wiedziałam, że nie jestem w 100% przygotowana na to, co dopiero ma
nadejść.
Pracując od rana do bardzo późnego wieczora zaczęłam
coraz głośniej myśleć o stałej pomocy.

W weekendy
angażowałam męża – na początek nauka odlewania.
Akurat
wtedy realizowałam zamówienie dla Miód od Kulmy, więc pomoc była
konieczna.
Nauczył się raz dwa co ogromnie mnie uradowało, bo
owszem Tomasz czasem bywał w pracowni, ale nigdy nie brał udziału
w produkcji.
Powoli wprowadzałam podział obowiązków.
Na
ścianie zawisł brzydki, ogromny na szybko zrobiony kalendarz, na
którym zaznaczałam wszystkie puszczone piece, zrealizowane rzeczy i
nowe zadania.

6 grudnia. Mikołajkowy Tomasz pomaga w odlewaniu i przynosi do pracowni prezent - mikrofalówkę.
Wtedy też podstępnie pytam Was na instagramie, czy mężu powinien zmienić zawód. :)
Czas płynął niemiłosiernie.
Grudzień już
coraz głośniej pukał do drzwi, a przede mną jeszcze wyjazd na
targi!
Mężu po swojej pracy przyjeżdżał do pracowni, więc
wieczorem oboje byliśmy całkowicie bez życia.
Kąpiel, kolacja
i do spania.
A o 5 rano od nowa...
Udało się nam, tak,
NAM zrealizować zamówienie, przygotować na targi
i w międzyczasie
ogarnąć kilka małych zamówień.
Pamiętam to pierwsze spokojne
westchnienie i radość, kiedy załadowanym pod sufit samochodem
ruszyliśmy do Warszawy na TRŁ.
Ale wtedy chyba jeszcze nie
wiedziałam, że grudzień ma całkiem spore ambicje.
Targi to był
kosmos – wróciliśmy szczęśliwi, naładowani pozytywną
energią.
W poniedziałek, jak to po targach mieliśmy odpoczywać,
ale te endorfiny nie chciały odpuścić...

Endorfiny po powrocie z targów i nadzieja, że zobaczymy się z Wami w marcu.
I wtedy skrzynka
mailowa zaczęła szaleć.
Na malikceramik spadły grudniowe
zamówienia.
Wtedy też w naszych głowach zaczęły pojawiać się
pierwsze myśli, żeby spróbować zacząć pracować razem. Tomek
zrobił sobie wolne od swojej pracy i grudzień miło upłynął na
pakowaniu dla Was zamówień.
W przerwie po świętach, a przed
sylwestrem zabraliśmy się za „mały” remont w
pracowni.
Odświeżyliśmy ściany, kupiliśmy nowe regały,
posegregowaliśmy wszystkie produkty, formy do odlewania i masę
dziwnych rzeczy, które były ukryte
w pracowni. W końcu pojawiło
się miejsce dla więcej niż jednej osoby!
Zrobiła się
przestrzeń w miejscu pracy i przestrzeń w głowie na nowe
pomysły.

Zadowoleni usiedliśmy w mieszkaniu i po długich,
pełnych emocji rozmowach doszliśmy do wniosku, że próbujemy, kto
nie ryzykuje...
wiadomo.
W Sylwestra ogłosiliśmy publicznie
tą radosną dla nas nowinę.
Jak zaczął się Nowy Rok?
Ekscytująco.

Oczywiście ta
decyzja budziła w nas radość, ale jednocześnie lęk.
Za
każdym razem, kiedy spotykaliśmy się ze znajomymi, każdy zadawał
te same pytania:
- jak się Wam pracuje razem?
- jak Wy ze sobą wytrzymujecie 24 / 7 ?
- jak sprawdza się Tomek w nowej roli?
No właśnie...
Pierwszy miesiąc
to była mieszanka emocjonalna, totalny koktajl radości, nauki,
małych kłębków nerwów, śmiechu, łez...
Oczywiście to ja
piłam ten koktajl, bo Tomasz to oaza spokoju.
Nigdy nie poznałam
bardziej wyrozumiałej i cierpliwej osoby.
Musiałam wcielić się
w zupełnie nową rolę – nauczyciela.
Tłumaczyć od podstaw, w
zwolnionym tempie pokazywać każdy ruch, powtarzać w kółko co
robić wolno, a czego nie należy.
Starałam się, ale musicie mi
uwierzyć, że jeśli ktoś kilka lat pracuje zupełnie sam i jedyną
osobą z którą rozmawia w ciągu dnia jest swoje drugie ja, albo
porcelana, to momentami ciężko przyzwyczaić się, że w pracowni
jest żywa osoba, a tym bardziej że jest to mąż. :)
Styczeń
był nauką dla nas obu, bo oboje znaleźliśmy się w zupełnie
nowej sytuacji życiowej i musieliśmy dopasować tą nową
rzeczywistość.
Wcześniej w głowie wypisywałam sobie plusy
i minusy pracy razem, ale chyba po 3 miesiącach, mogę tak wstępnie
odpowiedzieć na pytania naszych znajomych...
Jak się nam
pracuje razem?
Bardzo dobrze. Znaleźliśmy już wspólny
porcelanowy język. Znamy rytm swojego dnia. Tomek wie, że rano
jestem raczej nie do pogadania, a kawę piję w kubku 250ml około 8.
Ja wiem, że mój mąż uwielbia od rana żartować i zawsze
chcę dla mnie jak najlepiej, nawet jeśli powie o dwa żarciki za
dużo. :)
Dlaczego o tym piszę?
Wcześniej mimo, że przecież mieszkamy ze sobą widywaliśmy się w ciągu dnia zaledwie chwilę.
Tomek wychodził do pracy o 4, wracał o 14..
czasem wychodził o 16 i wracał o 23..
Ja wychodziłam o 5, wracałam o 15, czasem o 20..
Jak ze sobą wytrzymujemy 24/7 ?
Normalnie.
Jesteśmy przyjaciółmi i małżeństwem.
Rozmawiamy o wszystkim i o
niczym.
Zawsze tak było, od momentu naszego poznania.
Nie
uznajemy kłótni, każdy problem rozwiązujemy rozmową.
Poza
tym wyobraźcie sobie taką sytuacje...
Ty i Twój mąż
pracujecie w fabryce np. czekolady. :)
Wstajecie o 5 rano, jecie
śniadanie, ogarniacie się, jedziecie do pracy jednym samochodem.
Zaczyna się Wasza zmiana.
Stoicie obok siebie,
ale chyba nie rozmawiacie ze sobą cały czas?
Oboje macie do
wykonania zadania z których musicie się rozliczyć na koniec
dnia.
Jest przerwa na kawę, przerwa obiadowa.
Kończycie swoją
zmianę i wracacie razem do domu.
Wiele osób uważa, że my to sobie tak siedzimy, gadamy i
lepimy garnki. :D
I ja nie mam nikomu tego za złe, bo gdybym nigdy
nie miała styczności z ceramiką, mogłabym myśleć tak
samo.
Siedzą sobie, lepią, wkładają do pieca i następnego
dnia wszystko jest gotowe.
No dobra, ale o procesie
powstawania kiedy indziej.
Ustaliliśmy jasne zasady, praca
jest w pracy, a rozmowy i żarciki są w domu.
I ja nie mówię,
że 8, czy 10 godzin siedzimy z zamkniętymi ustami, zresztą pewnie
większość z Was obserwuje nas na instastory, gdzie pokazujemy
urywki naszego dnia.
W ciągu dnia naprawdę nie mamy za dużo
czasu na luźne rozmowy.
Jeśli już to odpowiadamy sobie na
ceramiczne pytania, ja pomagam Tomkowi ogarnąć rzeczy, których
jeszcze nie potrafi zrobić.
Bardzo często zakładamy
słuchawki, bo są takie czynności przy których aż miło posłuchać
podcastu lub muzyki.
Są też takie dźwięki w pracowni, które
lepiej po prostu zagłuszyć.
Dźwięk kompresora, odkurzacza,
czy szlifowania nie należy do tych przyjemnych melodii dla naszego ucha.
:)
Ja bardzo często jestem tak
wkręcona w daną czynność, że nawet nie rejestruje tego co dzieje
się dookoła.

No
dobra, ale po pracy wracacie razem do domu i wciąż jesteście
razem...
Po pracy każdy ma czas dla siebie i czas na swoje
przyjemności.
Tomek przeważnie czyta książki i wtedy nawet
gdyby czołg wjechał do mieszkania ciężko byłoby oderwać go od
Kindla.
Poza tym uwielbia spędzać czas w kuchni i z radością przygotowuje nam przepyszne obiadki.
Ja po pracy ogarniam pracę, czyli planuje kolejne
dni, odpisuje na maile, patrzę co słychać w sklepie, nanoszę
poprawki, uzupełniam magazyn.
Później przeważnie robię
trening, czasem Tomek dołącza do mnie, albo trenuje troszkę
później.
Jemy kolacje i śpimy.
Brzmi idealnie?
Jasne, ale od samego początku naszego związku pracowaliśmy nad tym, żeby poznać swoje wady, zalety, poznać siebie.
Nie jest to dla nas dramat i tragedia wytrzymać ze sobą cały dzień, bo my po prostu uwielbiamy spędzać ze sobą czas.
:)
Jak
Tomek sprawdza się w nowej roli?
Muszę
Wam powiedzieć, że ja zawsze wierzę w możliwości mojego
męża.
Czułam, że sobie poradzi i chętnie nauczy się
wszystkich etapów powstawania produktów.
Odlewać proste rzeczy
nauczył się już w listopadzie, ale oczywiście są produkty, które
sprawiają trudność.
Największą frajdę sprawia mu
szlifowanie i dobrze się składa, bo ja nie bardzo za tym
przepadam.
Powoli przełamuje się do retuszowania, które swoją
drogą ja uwielbiam.
Przed nami jeszcze nauka szkliwienia i
wkładania produktów do pieca.
I malowanie złotem...
Ale mamy
czas.
:)
Jeśli mam wypisać plusy i minusy, to
poniżej razem stworzyliśmy małą listę :
PLUSY :
+ zaufana
para rąk do pomocy
+ większa wydajność
+ wracamy do domu
dużo wcześniej
+ jemy
regularnie i mamy zawsze przygotowane posiłki na drugi dzień
+ mamy
więcej czasu wolnego po pracy
+ mam luźniejszą głowę, bo oddelegowałam trochę obowiązków
+ w końcu widujemy się więcej
+ mamy jedną wspólną pasję, którą razem rozwijamy
+ oszczędzamy pieniążki, bo np. jeździmy jednym samochodem i rozsądnie planujemy nasz budżet
MINUS - tylko on na razie przychodzi nam do głowy :
- jedno źródło dochodu
Może za jakieś pół roku znowu pokuszę się o takie podsumowanie, albo poczekam cały rok i końcem grudnia rozpiszę każdy miesiąc naszych ceramicznych wzlotów i upadków.
:)