jak to się stało, że malikceramik powstało...część 2.
Kasia, 30 kwiecień 2020
Wiecie co najczęściej pojawiało się
we mnie w przeciągu tych kilku lat?
WDZIĘCZNOŚĆ.
Mogłabym
wymienić tutaj osoby, które codziennie sprawiały, że to co
robiłam nabierało sensu i rozpędu.
Mogłabym każdemu tutaj
podziękować i napisać jak wiele mu
zawdzięczam.
Mogłabym...
Przejdźmy więc do dalszej
części tej historii.
Aby zminimalizować koszty,
postanowiłam chwilowo przenieść się do rodziców na wieś (uwaga,
wracamy do punktu wyjścia) i zorganizować sobie przestrzeń w
piwnicy.

Kiedy dziś patrzę na to miejsce, pojawia się niejedna
łezka wzruszenia.
Z domowej graciarni zrobiłam moją pracownie,
mój azyl.
Wtedy wydawało mi się, że jest tam tak dużo miejsca!
Że jeden regał, to tak wiele. Z dumą układałam pierwsze odlane
kubeczki.

Pamiętam pierwszy wypał w moim piecu – niesamowity
stres!
Bałam się, że coś popsuje, że coś nie wyjdzie, mimo
że nie pierwszy raz włączałam piec.
Ale to było w 100%
moje.
W tym piecu znajdowały się moje wielkie marzenia, które
nie mogły „spłonąć”.
Zapewniam Was, że najbardziej
ekscytujący moment w życiu ceramika to ten, w którym otwiera piec
po wypale na ostro.
Najbardziej stresujący?
Kiedy
temperatura waha się między 1100-1200 stopni i nagle...
w całym
domu wysiadają korki.
Taką sytuację przeżyłam raz, właśnie
wtedy, kiedy pierwszy raz włączyłam piec i myślałam, że w wieku
24 lat mam swój pierwszy zawał.
Na szczęście sytuacje udało się
szybko opanować, ale do dziś mam koszmary związane z tym
przeżyciem.
Bo jaka to strata, kiedy cały piec pięknych
produktów miał się wypalić na 1250 stopni, a nagle temperatura
zatrzymuje się na 1180 stopni i w oka mgnieniu cyferki spadają
zdecydowanie za szybko w dół.
A człowiek w panice...
gdzie są
korki w domu? Który włączyć? O matko wszystko się popsuło.
I
ta panika odbiera nam właśnie dodatkowy czas na ponowne włączenie
pieca i ocalenie wszystkiego co się w nim znajduje.
Na szczęście z pomocą zjawił się mój tata i udało się opanować sytuację.
Piec osiągnął określoną temperaturę.

pierwsze odlewanie i zajawka na czarne kubeczki.
Nooo to jesteśmy po pierwszym wypale
pełnym paniki.
Po pierwszych łzach rozpaczy i pierwszych łzach
szczęścia, kiedy okazało się, że wszystko wyszło tak ładnie
(jak na pierwszy raz).
Właśnie trzymam w dłoniach moje pierwsze
porcelanowe kubeczki.
Serce pęka z radości.

profesjonalne zdjęcie produktów, 2015 rok ;)
Zapomniałam
wspomnieć, że mamy październik, a ja wciąż studiuje na ASP.
I
krążę pomiędzy uczelnią, a pracownią oddaloną o prawie 300
km.
O ile w okresie wakacji wcale mi to nie przeszkadzało, tak
połączenie studiów i budowanie własnej marki zaczęło być dla
mnie coraz trudniejsze.
Ale daje radę, staram się dawać z
siebie po 50%, chociaż serce bardziej rwie się do mojej
pracowni.

1. pierwsze formy na uszka, które zrobiłam sama. / 2. na regale - czyli zapowiedź moich ulubionych zdjęć na insta (wtedy jeszcze tego nie wiedziałam) / 3. kolejny biskwit. / 4. filiżanka + talerzyk = projekt idealny.
Cały czas próbuję odszukać w głowie dnia, w
którym powstała nazwa malikceramik.
Na początku nie miałam w
ogóle pomysłu. Szukałam czegoś oryginalnego, co łatwo zapamiętać
i dobrze się kojarzy. Ale z racji tego, że ja za dużo analizuje,
nazwę wymyślił mój mąż (wtedy chłopak).
:)
Nie wyobrażam
sobie dzisiaj, że nasza firma mogłaby nazywać się inaczej.
No
bo jak?
Wracając do pracowni.
Mam już pierwsze
produkty, więc pora pokazać je światu.
Cóż może być
straszniejszego dla osoby, która zaczyna od stworzenia swojego
miejsca w sieci.
Na pierwszy ogień poszedł Facebook.
Instagrama
już miałam, ale prywatnego, ze zdjęciami kotów i fit jedzonka, bo wtedy też zaczęła się moja największa zajawka na
treningi i zdrowe jedzenie.
(Na szczęście zajawka trwa do dziś..matkooo, to też osobny
rozdział w mojej książce):)
Postanowiłam też założyć
konto na Pakamera.
Znowu stres, bo trzeba było poznać nieznane.
Przełamać się, wyjść ze swojego bezpiecznego kokonu.
Wstydziłam
się bardzo, bałam opinii i krytyki.
Bałam się co powiedzą
znajomi na moje produkty.
Rodzina była zachwycona, ale to
przecież rodzina.
Tak w ogóle to moja Mama wciąż ma moje
pierwsze wypalone kubeczki, więc jeśli kiedyś pojadę na wieś, to
na pewno zrobię im ładne zdjęcia (bo dziś potrafię, a wtedy była
to droga przez mękę.)
Wrzuciłam kilka sztuk do sieci i czekałam
na rozwój wydarzeń.
Wtedy też zapisałam się na
pierwsze targi.
Wybrałam Wzory w Warszawie.
Ojej jak ja
pamiętam te targi, jak bardzo dokładnie pamiętam moje
stoisko.
Miałam tylko czarne i białe produkty, bez złota, bez
platyny, bez pomysłu.
Pamiętam jak bardzo bałam się rozmawiać
z klientami.
Tego dnia marzyłam, żeby schować się pod kołdrę
i już nie wychodzić.

Wracaliśmy z Warszawy pełni emocji i
nowych pomysłów.
Kolejne targi również były w Warszawie –
Wzory na gwiazdkę.
Postarałam się bardziej i kilka dni
wcześniej zakupiłam moje pierwsze 2 gramy złota.

wtedy jeszcze malowałam bez maski wdychając złote opary..
Niezapomniany
moment, kiedy otwierasz piec a tam aż się świeci!
To był
dla mnie dobry rok, pełen eksperymentów i prób.
Pełen trosk i
uśmiechu.
I pojawiła się ta myśl, przed którą chciałam
uciec..
CO DALEJ?
Przecież na dłuższą metę nie jestem w stanie tak kursować...
W styczniu
z bólem w sercu, ale też rodzącą się nadzieją postanowiłam
przenieść pracownie do Wrocławia.
Ciężko mi było rozstać
się ze wsią.
Z moim miejscem, które stworzyłam.
Z tymi
porankami, kiedy cały dom jeszcze słodko spał, a ja w kapciach
schodziłam na dół do pracowni.
Było mi żal, bo zdecydowałam
opuścić moją bezpieczną przystań i rzucić się w
nieznane.
Kompletnie nie wiedziałam, czy malikceramik da sobie
radę w mieście.
Czy nie przerosną mnie wydatki,
zobowiązania.
Ale decyzja zapadła, jeśli chcę studiować i
dalej się rozwijać muszę zapakować mój porcelanowy świat i
zabrać go ze sobą.
Ze łzami w oczach żegnałam się z tymi
kilkoma metrami.
Całą drogę do Wrocławia rozmyślałam i
przeżywałam.
Strach trzymał mnie za lewą rękę, za prawą
mocniej trzymał mnie Tomek, który z uśmiechem powtarzał, że
podjęłam najlepszą decyzję.
Z dnia na dzień coraz bardziej w
to wierzyłam.

Zanim podjęłam tak poważną dla mnie
decyzję, znalazłam mały lokal – idealny na początek.
To było 18m2 w których spełniały
się moje kolejne marzenia.
Na 4 roku studiów dostałam
stypendium za dobre wyniki w nauce, dzięki temu mogłam opłacić
pracownie.

piec - serce pracowni.
Było mi łatwiej, bo w każdej chwili mogłam
podskoczyć do pracowni zobaczyć co słychać w piecu, czy wszystko
jest w porządku.
Mogłam pracować więcej i
efektywniej.
Rozwijałam markę i siebie.
Ta pracownia
służyła mi ponad rok.
Niezliczone są historie i anegdotki
związane z tym miejscem.
Jestem bardzo sentymentalna i
ilekroć przejeżdżamy obok, śmiejemy się i wspominamy te
wszystkie chwile

Na przełomie lipca/sierpnia uznałam, że
zaczyna brakować miejsca.
Zaczęłam rozglądać się za czymś
większym.
Skoro mam się rozwijać, przestrzeń nie może mnie
ograniczać.
We wrześniu pełna kolejnych stresów zapakowałam z
mężem busa pełnego porcelany.
Pamiętam jak pisałam o tym na
instagramie...
Pół żartem, pół serio uznałam, że matura nie
była tak stresująca jak przewiezienie takiej ilości porcelany w
stanie lejnym, sypkim, odlanym, surowym i niewypalonym.

23
września mój porcelanowy świat powiększył się do 25m2
Niby
niewiele, a tak wiele..
....................................................................................
Dokładnie 2 lata temu...
30.04.2018 rok.
Żegnam
również tę pracownie..
Ale o tym opowiem Wam następnym
razem.

faszynbloger, czyli moda prosto z pracowni.
2017 rok.