jak to się stało, że malikceramik powstało...część 3.
Kasia, 3 lipiec 2020
Pamiętam dzień w którym pojechałam obejrzeć moją nową pracownie.
Znajdowała się na końcu
miasta, tam gdzie nigdy nie byłam sama i nie ukrywam, że wtedy ta
samotna wyprawa wzbudziła we mnie trochę stresu.
Wsiadłam w
nieznany mi wtedy autobus miejski i pojechałam...
Obserwowałam
bacznie całą trasę, wydawała się być taka długa..
Na niebie
pojawiły się ciemne chmury, więc w głowie wymyślałam sobie, ze
może zwiastują coś niedobrego..
Dotarłam na miejsce.
Lokal położony był w przyjaznej okolicy, która od razu mi się spodobała.
(szczególnie, że obok dojrzałam ogromne drzewo bzu i już w głowie wyobrażałam sobie majowy zapach).
Decyzję o wynajęciu podjęłam od
razu.
Potrzebowałam przestrzeni, a przede wszystkim dziennego
światła.
Przeniosłam się do nowej pracowni 23 września
2017 roku.

Wpis na instagramie, kiedyś nawet nie odpowiadałam na Wasze komentarze pod zdjęciem!
To właśnie tam zorganizowałam pierwszą wyprzedaż
na Instastory (grudzień 2017, a później wyprzedaże rozkręciły się na całego...)

zobaczcie jakie robiłam zdjęcia na wyprzedaż, a Wy tak chętnie kupowaliście produkty - dziękuję! :)
Tam zrobiłam moje pierwsze zdjęcie
kubeczków na regałach, które tak Wam się spodobało (27
październik 2017)

A przede wszystkim tam powstały kubeczki
splash pink (10 luty 2018) i blue (14 kwietnia 2018)



Super, że jest archiwum relacji na Instastory - można znaleźć takie perełki! :)
Fajny, na
prawdę fajny czas.
Ale uwaga...
Nie wszystko od razu
spadło mi z nieba.
Ta droga była raczej pod górkę, nie raz
usłana dzikimi malinami z kolcami.
Ale lubię maliny, więc zrywałam
je dzielnie raniąc sobie dłonie.
Nie szło mi wtedy dobrze, zamówień nie było dużo.
Musiałam podjąć decyzję, która wcale
nie była łatwa – chyba pora znaleźć dodatkową pracę.
Smutna
byłam i trochę rozczarowana, że moja pasja nie daje mi takich
dochodów z których mogę się utrzymać. Przeglądałam oferty
pracy, ale ehhh...nie widziałam siebie w żadnej innej roli, no ale coś trzeba wybrać.
Najbardziej odpowiadała mi
praca w sklepie odzieżowym i kiedy już miałam złożyć CV, los
postanowił się do mnie uśmiechnąć.
Spotkałam się w
pracowni na kawę z moją znajomą (która była wtedy w ciąży) i
jakoś tak od słowa do słowa zaczęłyśmy rozmawiać o pracy.
Powiedziała, że musi już zrezygnować ze swojej obecnej pracy,
więc pół żartem, pół serio zapytałam, czy może mogę ją
zastąpić.
I uwaga – tak właśnie się stało.
Jeśli
myśleliście, że zawsze zajmowałam się tylko ceramiką, to
byliście w błędzie.
:)
Od stycznia 2018 roku w każdy piątek
pracowałam po 10 godzin jako sprzątaczka w pięknym domku.
A od
poniedziałku do soboty (oprócz piątków i niedziel) pracowałam w
pięknym butiku z kosmetykami koreańskimi.
O ile sprzątać
potrafiłam (uwielbiam!) tak o kosmetykach i całej koreańskiej
pielęgnacji nie miałam pojęcia.
Uwierzcie na słowo, że
ciężko mi było przestawić się z dziewczyny w dresie ubrudzonym
szlachetną porcelaną na Panią Kasie sprzedającej kosmetyki (i
mającej o tych kosmetykach pojęcie).
Uczyłam się dzielnie
składów produktów, opisów z ulotek, pielęgnacji.

Zupełnie
zmienił się mój plan dnia.
Wszystko musiałam przestawić.
Jeśli
do pracy miałam na 14:00, to wstawałam o 4 rano, żeby jak
najwięcej zrobić w pracowni.
Jeśli pracę w butiku zaczynałam
o 9, a kończyłam o 15/16 to później pędziłam samochodem do
pracowni, żeby puścić piece i oczywiście coś przy okazji odlać,
wyretuszować.
Późnymi wieczorami wracałam do mieszkania,
robiłam szybki trening i padałam do łóżka.
A rano od
początku.
W piątki zaczynałam pracę o 7 rano, kończyłam o
17. Wskakiwałam w samochód i czasem jeszcze zamiast do mieszkania,
jechałam do pracowni.
Sobotnie popołudnie i niedziela były
czasem leniwe, a czasem na maksa pracujące.
W pewnym momencie
chwilowo złapałam jeszcze jedną pracę – prasowanie
ubrań.:)
Czy było mi wtedy źle?
Absolutnie!
To było
wspaniałe doświadczenie.
Wiecie czego się wtedy
nauczyłam?
Planowania dnia i posiłków, rozsądnego wydawania
pieniędzy, mądrego korzystania z wolnego czasu.
Dziś nie byłabym
w tym miejscu, gdyby nie te 10 miesięcy, które pokazały mi jak
wiele można z siebie dać jeśli tylko tego chcemy.
Wracając
do pracowni, chciałabym napisać, że dobrze wspominam czas w tamtym
miejscu, bo tak oczywiście było, ale nie spędziłam w tej pracowni
nawet roku, bo końcem kwietnia (2018)
moja znajoma zaproponowała
mi swoją pracownie z której rezygnowała. Nie mogłam zmarnować takiej okazji.
Większa przestrzeń, blisko mieszkania – jedyny minus – piwnica.
No cóż...
Przypomniał mi się wtedy taki słynny obrazek
pokazujący 6 różnych garaży podpisanych znanymi nazwiskami.

To
była oczywiście zagraniczna wersja, Polska wersja to –
piwnica.
Zakasałam rękawy i w myśli powiedziałam głośno
– „biorę cię na klatę piwnico! Stworzymy razem coś
pięknego!”

W listopadzie coś drgnęło, wiadomo gorący
czas.
Blackfriday, targi, mikołajki, święta = prezenty.
W
sklepie internetowym pojawiało się coraz więcej zamówień, więc
musiałam podjąć decyzję.
Bardzo lubiłam wszystkie moje
prace, ale jeśli malikceramik ma przetrwać wszystko inne muszę w
tym momencie odsunąć na drugi plan.
Tak też się stało,
zostałam tylko ja i piwnica pełna stęsknionych kubeczków
czekających na wypalenie.
Ostro wzięłam się do pracy, a na
koniec roku mogłam z ogromnym uśmiechem odetchnąć z ulgą i
radością.
Co przyniósł 2019 rok?
Przede
wszystkim skupiłam się na malikceramik.
Nie pracowałam już w żadnym innym miejscu, chociaż nie raz tęskniłam za szpilkami i wyjściem do ludzi.
Początek roku nie obfitował w zamówienia, ale skupiłam
się na spokojnym uzupełnianiu braków na regałach.
Coraz
śmielej pokazywałam różne ujęcia z pracowni na instastory.
W
lutym dostałam pierwsze większe zamówienie, więc była motywacja
do działania.
Powoli, do przodu...
W pocie czoła (bo w
pracowni było naprawdę gorąco) dzielnie powiększałam kolekcje o
nowe produkty, wzory, kolory.
Nie było wtedy łatwo, ale
widziałam w tym wszystkim większy sens i głęboko wierzyłam, że
któregoś dnia będzie dobrze, że to wszystko ruszy, tylko muszę
być cierpliwa.
Jakie są tego wszystkiego efekty?
Sami
widzicie.
To co działo się od października już wiecie, a
jeśli nie to zapraszam Was do wcześniejszych wpisów na blogu.
Dziś już obserwujecie nas
w zupełnie nowej pracowni.
I bardzo mnie kusi, żeby zacząć
teraz o tym opowiadać, jak to się stało...
ale powstrzymam się i opiszę tę historię
następnym razem.
Mam nadzieję, że zostaniecie tutaj ze
mną.

Pssst...retuszowanie na steperze w pracowni to była niezła zajawka!
:)